Dawno nie czytałam książki, która wśród blogerów wzbudziła aż tyle emocji. "Czerwona królowa" - jedni ją kochają, inni nienawidzą, a jaki ja mam do niej stosunek?
"Od setek lat Srebrni stąpali po ziemi niczym żywi bogowie, a Czerwoni uwijali się u ich stóp jak insekty. Dopóki nie zjawiłaś się ty. Jeżeli tego nie można nazwać zmianą, to sam już nie wiem, co można nią nazwać"
17 letnia Mare Barrow żyje w świecie okrutnych społecznych podziałów. Jest Czerwoną, ma krew koloru szkarłatu. Czyni ją to nic nieznaczącą niewolnicą, zmuszaną do służenia Srebrnym panom. Srebrni bowiem posiadając specjalne moce, takie jak ogromna siła, czy kontrolowanie wody, łatwo mogą zdławić bunty Czerwonych. Nad Mare wisi jeszcze jedno widmo, gdy skończy 18 lat zostanie powołana do wojska, na wojnę, z której nikt nie wraca...
Pewnego dnia, dzięki tajemniczemu przystojniakowi, zostaje służącą na dworze króla. Wydawać by się mogło, że wygrała szczęśliwą kartę - wspomoże rodzinę i uniknie poboru wojska!
Jednak nagle, na oczach całego kraju okazuje się, że choć w jej żyłach płynie czerwona krew, dziewczyna posiada moc, jak Srebrni. Jest silniejsza i od jednych i od drugich!
Nadchodzi rewolucja! Powstańmy, czerwoni niczym świt.
Prawda się nie liczy. Liczy się tylko to, w co wierzą ludzie.
"Ale to już było" - ta myśl stale powracała do mnie podczas czytania "Czerwonej królowej".
Silna, główna bohaterka? Było!
Ma młodszą siostrę, którą kocha? Było!
Żyje w dystopijnym świecie, pełnym podziałów? Było!
Angażuje się w rewolucję? Było!
Trójkąt miłosny z jej udziałem? Było, było i jeszcze raz było!
W dodatku nasza Mare, niczym w "Krainie Lodu" odkrywa, że "ma tę moc". Oczywiście najsilniejszą ze wszystkich dotychczas znanych.
Potem nasza koszmarnie niezdecydowana między jednym księciem, a drugim (mimo, że z pierwszym jest zaręczona, a drugi został obiecany innej) angażuje się w rewolucję i zostaje kosogłosem Dziewuszką od Błyskawic. W dodatku zostaje znienawidzona przez króla Clarksona Tyberiasza i Celeste Evangeline.
Wielką wadą tej książki są dłużące się, obszerne opisy, które kompletnie nic nie wnoszą do fabuły, tylko zapychają miejsce. Za to dialogów jest niewiele i miałam wrażenie, jakby pewne kwestie zostały wciśnięte bohaterom w usta. W powieści brakuje mi jakichkolwiek elementów humorystycznych. Podsumowując, jak na autorkę młodzieżówek, styl Victorii Aveyard jest zdecydowanie przyciężki.
Każdy może zdradzić każdego.
Jeszcze to zakończenie. Po pewnym zdaniu, którego nasza Mare uczepiła się, jak rzep psiego ogona bardzo łatwo je przewidzieć. Miała być petarda, a wyszedł niewypał.
Teraz, żeby nie było tak całkiem negatywnie - plus. Nie będę ukrywać, że ta opowieść mnie wciągnęła, akcja goni jak szalona, a niektóre momenty były porywające. Szkoda, że po nich następowały nużące sceny, przez które brnęłam z trudem.
Nie przyczepię się też do kreacji bohaterów. Mare trochę mnie irytowała, ale nareszcie główna postać jest ludzka, nie została najpiękniejszą, najmądrzejszą Mary Sue.
Prawdą jest to, co ja nazwę prawdą. Mógłbym podpalić cały ten świat i nazwać pożar deszczem.
Polubiłam innych pozytywnych bohaterów, choć mieli oni swoje wady (uwielbiam Lucasa i Juliana), zaś negatywnych znienawidziłam (Evangeline, kiedyś cię dopadnę).
Po tę książkę musicie sami sięgnąć, by wyrobić sobie opinię na jej temat. Wiem, że niektórzy ją kochają, ale ja wystawiłabym jej ocenę 5/10. Na rynku książkowym jest już tyle dystopii, że kolejna pozycja z tego gatunku powinna się wyróżniać, a w "Czerwonej królowej" jest po trochu "Igrzysk śmierci", "Rywalek" i "X-mena". A to, według mnie, zdecydowanie za mało.
Pozdrawiam Was serdecznie, Klara
PS. Nadal jestem #teamMaven, a Wy?
Czytałam ta książkę i była cudowna, nie wiem dlaczego ale bardzo się zachwycałam światem przedstawionym. Chociaż nie powiem, ze bohaterka mnie denerwowała czasami, i chciałam tą książkę wyrzucić przez okno.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie :D
http://okularnicaczyta.blogspot.com/2017/08/recenzja-pikantne-historie-dla.html